Miejsce, które prezentujemy, obecnie jest już powszechnie znane, m.in. dzięki reklamie telewizyjnej czy też ofertom biur podróży. Nie mniej dzięki niezwykłemu urokowi warto je osobiście odwiedzić. Od Krainy Wielkich Jezior jest trochę oddalone, ale wystarczy poświęcić jeden dzień, by dojechać i wrócić z każdego miejsca Mazur.
Jako punkt wyjściowy trasy obrać należy Gołdap, skąd najbardziej wysuniętą na północ trasą udać się w kierunku Wiżajn. Trasa ta z kilometra na kilometr staje się bardziej kręta i przypominająca drogę górską. Mijając Linowo trzeba skupić uwagę, by nie przeoczyć bocznej drogi, prowadzącej do miejscowości Stańczyki.
Po przejechaniu kilku kilometrów, po prawej stronie, głęboko wśród wzgórz, spomiędzy drzew ukaże się malowniczo położone Jezioro Tobellus, z którym związane jest interesujące wydarzenie. Było to w roku 1926, kiedy mieszkający w pobliżu ludzie zauważyli, że jezioro zniknęło.
Po pewnym czasie usłyszano przerażający huk. Jak się okazało w wyniku badań, zmiany ciśnienia spowodowały pokrycie powierzchni wody grubą warstwą szlamu, który wypływając zakrył szczelnie jezioro. Doprowadziło to do wybuchu gazu błotnego. Bryły błota w wyniku wybuchu dolatywały na odległość kilkuset metrów. Dziś warto dla ochłody wykąpać się w tajemniczym jeziorze.
W letnie dni woda jest tam bardzo ciepła. Po przejechaniu krótkiego odcinka, tym razem po lewej stronie, pojawią się ogromnych rozmiarów wiadukty, przypominające w pierwszej chwili rzymski akwedukt. Jest to docelowe miejsce wycieczki. Na początku XX wieku postanowiono zbudować linię kolejową łączącą Żytkiejmy z Gołdapią , jako fragment trakcji Prusy Wschodnie – Królewiec
Ze względu na zróżnicowanie terenu, na trasie powstawały liczne nasypy i wiadukty. Dwa największe znajdują się właśnie w miejscowości Stańczyki. Zbudowano je w 1926 roku i są to największe tego typu obiekty w Polsce. Ich wysokość wynosi 32 metry i sprawia to niesamowite wrażenie. Ciekawa jest technika budowy wiaduktów. W ogromnej masie betonu, dla wzmocnienia konstrukcji, zatopione zostały całe pnie drzew. Dokładnie przyglądając się, można je zauważyć. Po wiaduktach nie przejechał prawdopodobnie żaden pociąg, chociaż istnieją teorie, że miało to miejsce jeden raz. Osłabienie konstrukcji obiektów, bywa powiązane ze zbieżnością wybuchu gazu błotnego w okresie ich budowy. Warto przejść przez wiadukty i podziwiać rozległą panoramę. A w dole nie mniej urokliwe miejsce, wijącą się rzeczkę Błędziankę, w której podobno są pstrągi. Są tam miejsca na ognisko i pieczenie kiełbasek, bo złowienie pstrąga nie będzie proste.
Przed wiaduktami znajduje się polowy parking strzeżony, gdzie można zostawić samochód. Jeszcze kilka lat temu, odwiedzając Stańczyki, rzadkością było spotkanie jakichkolwiek przyjezdnych. Czasem przytrafił się przejeżdżający wóz chłopski z sianem lub miejscowy funkcjonariusz MO na motocyklu WSK. Obecnie roi się od turystów, którzy odkryli „masowo” to dzikie do niedawna miejsce.
Wiadukty w Stańczykach na Mazurach.
Tam, gdzie przed laty rosło wspaniale kwitnące drzewo gruszy i polne łubiny, teraz jest duży parking.Na zdjęciach starałem się pokazać wiadukty, jako opuszczone miejsce, pozostające w harmonii z naturą. W pobliżu wiaduktów znajduje się zajazd dla spragnionych chłodnych napoi. A dla podwyższenia adrenaliny można sobie skoczyć z wiaduktu…na gumowej linie oczywiście. Ale to tylko dla poszukiwaczy mocnych wrażeń.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.